
Angeel. ; ** - Aaaaaa! Alice.; (( On miał wypadek!! Karetka
go właśnie zabrała!! Jest w ciężkim stanie. Błagam przyjedźcie do szpitala.;((!
Czytając tą eskę łzy zbierały mi się, doczytując koniec
wybuchłam głośnym płaczem. Od razu poprosiłam Martina żeby mnie tam zawiózł,
musiałam tam być, nie mogłam go zostawić! Był wszystkim dla mnie. Gdy dojechaliśmy
na miejsce akurat miał operacje, widziałam Angele, która była strasznie załamana.
Od razu do niej podbiegłam przytulając ja i pytając ja co się stało lecz nie dostałam
żadnej odpowiedzi prócz jej płaczu. Po dobrej godzinie zauważyłam lekarza, do
którego od razu podbiegłam.
- panie doktorze, co z nim!? Co mu się stało!? Proszę mi
powiedzieć – krzyczałam do niego płacząc
- przepraszam, ale nie mogę za dużo powiedzieć. David miał
poważny wypadek, został potrącony przez rozpędzony samochód, próbujemy go
uratować, ale ma małe szanse na przeżycie. Przepraszam, ale musze już iść.
Słysząc słowa lekarza stanęłam jak wryta, w mojej głowie
wciąż były słowa „próbujemy go
uratować, ale ma małe szanse na przeżycie.” Podeszłam do Angeli
i Martina, który ja właśnie pocieszał, nie wiedziałam, co mam powiedzieć,
dlatego nie powiedziałam nic po prostu wtuliłam się w nich i zaczęłam głośno
płakać. Po dwóch godzinach przyjechała zapłakana mama, która również dopytywała
nas, co się stało. Żadne z nas nie potrafiło jej na to odpowiedzieć. W końcu
lekarze pozwolili nam wejść do Davida do Sali, z jednej strony łóżka siedziała
trzymająca go za rękę Angela, a z drugiej ja. Nie chciałam go puścić, nie mogłam,
nie potrafiłam. Był wszystkim, co miałam nie mogłam pozwolić mu odejść, nie wtedy,
nie w taki sposób. Miał być ojcem, co z dzieckiem?! Nie mogłam znaleźć
odpowiedzi na miliony myśli. Siedziałam wpatrzona w niego, gdy nagle słyszałam
ciągnący się sygnał. Przybiegli lekarze, zrobili reanimacje, która nie pomogła,
wiec odcięli go od aparatury i stwierdzili zgon.
3 dni później
I stałam tam
bez ruchu ledwo trzymając się na nogach.Blada,zapłakana, z podpuchniętymi
oczami i pustką wypisaną na twarzy trzymałam za rękę swojego brata ubranego w
czarny garnitur i trzęsącego się jak mała dziewczynka.Czułam chłód tego
miejsca,czułam ból,strach i niewyobrażalną tęsknotę.Próbowałam się
uspokoić,wyciszyć liczyłam nawet w myślach, do 10 ale będąc przy ósemce czułam
się jeszcze gorzej.Ksiądz chyba coś mówił nie wiem, nie pamiętam.Organista
chyba coś śpiewał, nie wiem, nie dane było mi usłyszeć.Nagle znalazłam się na
zewnątrz otoczona przez ciemne bezkształtne postacie niosące w dłoniach wieńce
żałobne.'Pora się pożegnać'usłyszałam szept tuż nad prawym uchem,spojrzałam w
górę a mym oczom ukazały się zielone tęczówki,nawet one nie przyniosły
ukojenia,nie tym razem.Zaraz zza tego smutnego spojrzenia dostrzegłam czarną
niczym węgiel trumnę wolno opuszczaną ku ziemi.Chyba wtedy wreszcie do mnie
dotarło, w końcu się ocknęłam.Straciłam brata, straciłam przyjaciela, nieodwołalnie
go straciłam.Zamrożone serce roztrzaskało się na miliard drobnych
kawałków.Przeraźliwy krzyk matki i gdzieś kilkaset tysięcy metrów dalej
krzyk nowonarodzonego dziecka, no tak cud narodzin. Ktoś stracił życie ktoś je
otrzymał
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz